Studium o musze. Zmagania.

Koncepcje organizatorzy na stworzenie rajdu to mają przeróżne. Jedni napuszczają hektolitrów wody w teren, jak miało to miejsce w tym roku na Dymnie. Inni z kolei stawiają na atrakcyjność chmar komarowych. Autorzy tegorocznych Mazurskich Tropów postawili na muchy. Celnie. Wybór o tyle trafny, bo jeżdżę tyle na zawody przeróżne, ale takiego zatrzęsienia to nie spotkałam nigdzie. A komary tylko dwa mnie ugryzły. Postarali się bardzo Ci organizatorzy. Nawet wyszło im dużo bardziej niż tego oczekiwali.

No dobrze. Podsumowanie krótkie. Szczegóły w skrócie. Orzysz. 130 km rowerowej orientacji po Krainie Mazurskiej (mi wyszło więcej). W weekend ubiegły zawody odbyły się. Opóźnienie ogromne w relacji, bo życie... Najciekawsze z zawodów to zawsze są mapy. Prezentowały się on tak oto:

Mój wariant z grubsza to był z zachodu na wschód. Właściwie najbardziej problematyczna pod względem kolejności brania to była dziewiątka. Na tyle problematyczna, że wybrałam najgłupiej jak można tylko było. Właściwie, to nietrudno zgadnąć...


Jeszcze przed rozdaniem map. Zdjęcie od najwspanialszego na świecie organizatora zawodów na orientację. I poniżej niektóre zdjęcia też są od organizatora. Dziękuję:-)

Wracając do meritum. Do much. Na trasie to trzeba było się spieszyć okrutnie. Nie dawały one spokojnie pomyśleć, podbić punktu, zjeść, napić się. No ja wiem, że jestem niezwykle atrakcyjna nie tylko dla kleszczy. Olejki jakieś tam nie pomagały, bo deetów to nie wzięłam ze sobą. I błąd! Muchy to już była przesada i dodatek zbyteczny do tej alergii, która mi się włączyła. A że za człowiekiem ciągnął się smród potny, to i muchy ciągnęły za tym człowiekiem (nawet jak się szybciej jechało). Odkrycie moje było następujące: zabić jedną, reszta zaczyna się bać i ucieka. Co nie zmienia faktu, że ręce, to miałam pogryzione przez te paskudy. Wszędzie to właziło. Pod zegarek. To bach! Przez kierownicę. I na główkę. No zdecydowanie na tych zawodach, to byłam bardziej skoncentrowana na owadach. Zabawne niemiłosiernie. Tomografia następnego dnia nie uwidoczniła zmian ogniskowych w obrębie mózgowia, układ komorowy nieposzerzony, mega cysterna magna. No mega zrobić sobie raz do roku takie TK.

Warto słów kilka o trasie i organiacji zawodów nadmienić. Wybrane tereny niezwykle malownicze. Jeziora. Muchy. Szutry, ścieżki, ścieżyneczki. Asfaltów niewiele. Muchy. Ambony. Paśniki. Muchy. Rowy. Łąki. Pola bezkresne. Muchy. Kilka bufetów. Nawet kleszcza żadnego nie spotkałam. Wegetariański posiłek na mecie. I uwaga! Były ogórki małosolne! Piachy. Nawet kilka podjazdów. Muchy. Wyciągi narciarskie. Piotrek Buciak, autor trasy rowerowej, maksymalnie wykorzystał walory i możliwości terenu. Muchy. Traktory. Muchy. Ruiny. Muchy. Cmentarze. Muchy. Postarali się organizatorzy. Jak zawsze, bez zaskoczenia żadnego. Wszystko wypaliło perfekcyjnie. Piękna jest ta Polska. Piękne zawody. Piękne muchy. Piękno Polski to poniżej można sobie obejrzeć.


punkt nr 26


Tak, tam w tle jest wyciąg narcarski. A na górze "schodzonej" punkt postawili (punkt nr 22)


A tak wyglądał bufet na ósmym punkcie. Wafelki i te sprawy.

Mój sukces własny, to raczej do tych umiarkowanych należy. Udało się zaliczyć wszystkie punkty w czasie 10 h. Aż 3 h straty do zwycięzcy. Kurde. No szybko było, ale że aż tak? Pod koniec trasy spotkałam Kamilę Truszkowską na przejeździe kolejowym. Przez cały dzień się nie widziałyśmy. No to zaczęłam uciekać. Okazuje się, że pokłady to tkwią we mnie przeogrome. I się udało.

Kontakt słowno-logiczny prawidłowy. Tak się zastanawiam, czy to prawda, czy może nie do końca jest...