Trening z zabójstwem w finale

Dojść do siebie nie mogę po tym chorowaniu. Śrubki jakoś w tych stawach to jakoś nie bardzo działać chcą. O stawach to już nie wspomnę. Ale w końcu trzeba jakoś ruszyć się. Rozruszać. Piękna okazja w ten weekend się nadarzyła, czyli Olszewnicki Long.

Dystansów kilka do wyboru było: od 4 do 28 km. Trzeba iść na całość. Niedługo zaczną się rowery, to biegania mniej się zrobi. Na zawodach masa ludzi. Na najdłuższą, to jakby mniej się zgłosiło. Na początku prologuś. Taki vraiment petit.


Stawkę miał rozbić, ale jakoś tak wężykiem do tych punktów wszyscy sobie docierali ze startu masowego. Fajniutki.

Potem start właściwy. Mapa główna to taka była. Właściwie to dwie były.


Ładnie zrobiona, przygotowana przyzwoicie. Foliowana. Wymiar A3. Łączonka map do biegu na orientację z topograficznymi z ortofotomapą. Bardzo lubię takie kolorowe wycinanki. 

Na początku sporo ludzi się kręciło po lesie. Zaorane bagna. Suche badyle. Wiecznie ubrana i zakamuflowana w materiały wszelkie doszłam do wniosku, że całkiem ciepło się zrobiło. Zrobienie 40% trasy i to na początku marca w krótkim rękawku w moim wydaniu można określić wyłącznie szaleństwem. Nawet na przelotach polnych, gdzie zdarzał się wiatr czasami, to już ewenement do kwadratu. Ten śnieg niedawny to jakoś się roztopił i jakoś mokro było na tych łąkach. Mniej więcej tak jak poniżej.


Wodoodporne skarpetki zostały w domu. W drodze na dziewiąty punkt by się już przydały.

Na punktach wszystkich byłam. Do oszustwa przyznaję się takiego, że sobie kolejność na niektórych a la motylkowych fragmentach zmieniłam. Trening w końcu. Limit czasu nieokreślony, ale sprężać się trzeba przed zachodem. Spotykam człowieka z mojej trasy. Jakoś wolno on tam przędzie. Potem okazało się, że wpadł po pas. Ten fragment w okolicach punktu dziesiątego to mokry wyjątkowo był. Nie ma, co się pieścić. Zimno nie było, a wręcz przeciwnie coraz cieplej się robiło. Bardzo ładnie usytuowane były te punkty, oczywiście oprócz tego, że dobrze stały.


Tutaj akurat czternasteczka.

Potem piętnasteczka i komunikat z mojej strony przy przelocie przez start: „Żyję!”. Dalej trochę asfalciku, pól, wzdłuż płotu jednostki wojskowej. I wskok na kolejną mapkę do biegu na orientację. Nie wiem jak akurat ta się nazywa (18-19-20-21-22-23, tutaj akurat po kolei poszłam). Nigdy wcześniej tam nie byłam. Takiej mikrorzeźby w okolicach Warszawy, to nie widziałam nigdzie. 

Dalej, to woda mi się kończyła. Szczęście, że po drodze sklep jeden był. Ludzie, to się gramolą. Bez kiełbasy, to już żyć nie można, co? Tup, tup. Asfalt. Długi był ten przelot na punkt 27. Jak widzę prostą drogę, to jakoś moje bieganie zamiera. Tup, tup, tup i kolejna mapka do biegu na orientację (Olszewnica chyba). Minęłam jednego zawodnika z trasy mojej. Tutaj nawet był punkt z wodą, której nie trzeba było sobie wykopywać jak na pamiętnych Mistrzostwach Polski w RJnO (jakoś tak dziwnie przypomniały mi się te zawody:-))

Dobija 4 godzina tuptania. „Adam, to ja na 42. punkcie jestem! Poczekacie?”, „Tak. Uważaj na te bagna tam!”. Jak je przeszłam, to załapałam, o co chodziło. 


43.

Całkiem sprawnie poszło jak na moje żółwie tempo. Od tego punktu, do mety, to się wyrobiłam w 30 minut. Poczekali:-)

To był najfajniejszy trening biegowy, w którym miałam okazję uczestniczyć. Wielkie dzięki dla Adama Szmulkowskiego. Jak ktoś w przeciwieństwie do mnie chciał potrenować, to też się na pewno udało. Proporcje ceny/dystansu/czasu dojazdu, wyszły znakomicie. Kolejny pożytecznie spędzony dzień życia.

Finał dnia, co najwyżej średni. Okazało się, że stowarzysza złapałam. Żarciki przed startem, okazały się jednak prawdą. Ten kleszcz, to się zaczepił w moich okolicach potylicznych. Duży był. Zamordowałam go bezdusznie. Skończyło się bezkarne ganianie po śniegu. Sezon się zaczął!

Komentarze

Ta mapa którą byłaś tak

Ta mapa którą byłaś tak zachwycona to Sterani JP i TP - ostatnie zawody jakie tutaj były rozgrywane to 2 etap GP Mazowsza w 2012 roku :)

na biegi to rzadko jeżdżę.

na biegi to rzadko jeżdżę. roweru w taką drobnicę nie wpuszczą. znalazłam chyba pierwszą wersję. że mnie jeszcze tam nie było wcześniej:-)