Kurdebele

Po moich porażająco błyskotliwych występach w biegu na orientację, które miały miejsce w tamtym tygodniu trzeba było trochę odpocząć i wybrać się w sobotę na porządne zawody rowerowe. I Orientakcja taka właśnie jest. Dobra impreza. Sprawdzona. Trzeba jechać. W bazie tłum zawodników (spokojnie ponad 150). Start nad Zalewem Batorówka. 3..2..1 i ruszamy. Jakoś tak dobrze mi się zaczęło. Może dlatego, że proszków zapomniałam wziąć:-)

Generalnie to przyjęłam wariant z zachodu na wschód. Przy punkcie nr 22. jeszcze mignął mi Łukasz Senderek (urodzinowy zwycięzca sobie prezencik sprawił). Bartkowi Grabowskiemu serdecznie dziękuję za siódemeczkę:-) W przyszły weekend takich uprzejmości to nie będzie. Odezwie się wola walki i chęć zwycięstwa za wszelką cenę, poleje krew, do plecaka spakuję kalosze i takie tam….Z siódemeczki do 24. to sobie razem dojechaliśmy. Po drodze omawialiśmy przyszłe plany startowe w rajdach i takie tam ploteczki:-) Do punktu nr 17. jeszcze miałam w zasięgu wzroku Adama Wojciechowskiego. A już dalej to nie miałam z kim pogadać. Nie żeby, to była jakaś wycieczka rowerowa i że nudziłabym się swoim towarzystwie…no ale pod nosem do siebie, to jakoś dziwnie tak….Właściwie to super, bo wariantów całkiem sporo. Scorelauf swoją drogą. Ale same przeloty na punkty też rozmaicie można było sobie wybierać. Fajnie, bo mapa się zgadzała z rzeczywistością. I właściwie, to wielu ludzi w lesie nie było. Jakoś się rozpierzchli, czy tam pogubili. Siorbię z rurki, a tu wody brak. Nagle. Żadnego znaku ostrzegawczego. Zwykle to na jednym litrze przejeżdżam te setki rowerowe. A ten mi się pusty zrobił. Perfidny zupełnie. Bukłak jeden. Kolka się w bidonie też skończyła. To na bezczela podjeżdżam do Pani, którą spotykam na trasie i 0,5 litra ukradzione (to jest „metoda na Piotrka Buciaka” - trzeba się uczyć od starszych kolegów:-)). Ciało odżyło. Właściwie jak na mnie, to całkiem płynnie poszło. Zwykle to jak nieszczęście i ostatnia sierota chodzę po lesie w promieniu 5 metrów od celu i punktów nie widzę. Przykazano mi zdjęć nie robić na trasie, tylko szybko na rowerze jeździć. Może to dobra rada, bo tym razem bez kleszcza się obyło:-) Ale od jednej samojebki człowiek chyba nie zginie. Wiem, że to durne i prymitywne, ale niezmiernie mnie to bawi. Nie mam licznika, ale na pewno wyszło >100 km. I kurdebele nie było źle. Pierwsza dziesiątka w klasyfikacji open osiągnięta pierwszy raz. W końcu. Bo wśród Pań to się tam udało wygrać. Nawet przed Bogumiłą Matusiak, bo i takie jednostki odwiedzają dobre zawody. Ale Dymno w przyszły weekend zweryfikuje te kurdebele:-)