10 lat BikeOrientu

Były takie zawody w ten weekend. Wielce wyczekiwane, bo BikeOrient (stówka na rowerze na orientację dla niewtajemniczonych) obchodził rocznicę w pełni zasłużoną. Na takie zawody jeździ się z czystą przyjemnością. Zawsze dobrze zorganizowane, przygotowane, punkty zlokalizowane w pięknych miejscówkach. Start ruszał ze wsi, która nazywa się Ostrowy nad Okszą, nad zalewem takim, gdzie flamingi pływały...i nie tylko.

Dla ciekawskich, to taką mapkę na starcie dostaliśmy. Mój wariant był lewoskrętny.

To wszystko w Polsce się odbyło:-) Piotrek Banaszkiewicz bardzo się postarał. To były kolejne zawody: „Ale, ta Polska piękna jest!”. Przykłady śliczności kraju można podziwiać poniżej (zdjęcia w większości pochodzą ze strony organizatora). Wkleiłam, to co mi się najbardziej podobało. Gust mam niezły, a wybierać oj było z czego:-)

Dojeżdżam do ruin. I tego punktu nie widzę. Pojawia się nagle Jarek Wieczorek i Krzysiek Szawdzin. No szukamy. I znaleźliśmy kostkę z napisem PK. Czyli lampionu brak. Dzwonimy i jedziemy dalej. 


I wapieńce takie były (zdjęcie Uli Trykozko. dzięki:-)).

Jadę sobie. I w tle taki wiatrak piękny. Zabytkowy. No malowniczo absolutnie, łany zbóż…ptaki nie śpiewały, co najwyżej wiatr grał.  Jak w bajce. Tak było w bajce, że sobie wcześniej skręciłam. Na zabudowania trafiłam. To tak cichaczem przez podwórko, przez otwarte wrota stodoły. I do asfaltu. No nieładnie zupełnie.

Jakoś tak wyszło, że od kapliczki (PK 7) do mogił (PK 8), to jechaliśmy razem z Grześkiem Rygalskim i Tomkiem Stefańskim. Dojeżdżamy do bufetu i tam trzeba na podstawie mapy lidarowej zlokalizować PK 1. Prosta sprawa. Prócz coraz lepszej orientacji, to jestem całkiem cwana…ale to było uczciwe:-) W ładnych okolicznościach był usytuowany ten punkt. Mnóstwo kapliczek. Wyżej liście zostały na zdjęciu.

Wielce szczęśliwa podbijam PK 8. Mój ostatni. To uda się w limicie. Z kompletem. Tak patrzę na kartę. Hola!…a gdzie jest PK 6? Rzut okiem. Mapa. Karta. Mapa. No nie byłam tam. Faktycznieee. Wyszła wyższość kart papierowych nad elektroniką. Takie kwiatki, to mi się zdarzają na zawodach na orientację (tych z zasady krótszych), ale rzadko bardzo. Żeby na kilkukilometrowym przelocie zapomnieć o punkcie. Tak często nie flamastruję trasy. No ale tym razem tak zrobiłam. Żeby kreski nie zauważyć? Wtedy ta burza była. No może i się rozmyło. No może i mnie te pioruny zdekoncentrowały. No może mapa lekko rozmiękła. No może… przecież lało konkretnie. Dobra. Mało czasu do końca limitu. Zdążę? Nie zdążę? Nieważne. Zastanawianie się zawsze zajmuje za dużo czasu. To grzeję!


Tak zawieszony był ten PK 6:-) Oczywiście warto było pojechać, ale może nie z wywieszonym językiem. Ale się udało:-)

No już były takie zawody, kiedy na mecie zwróciłam pewne treści (te zjedzone). I na tym BikeOriencie przyjechałam około 1,5 min przed końcem limitu (osiem godzin tym razem dali). Na mecie już było blisko do powtórki (tego zwrotu). Absolutnie nie mogę narażać się na taki stres startowy. Absolutnie źle to wpływa na krew, na oczy, na paznokcie i na wszystko. Kolejny przykład na to, że przez całą trasę, to się okrutnie opierdzielałam. Nie wiem, gdzie się chowają te ukryte siły. Pod pachą? Za karkiem? Jeszcze źródła nie zlokalizowałam. 

Dla mnie sukces ogromy. Bo udało się zdobyć wszystkie punkty na trasie (scorelauf to był). Ale czwarte miejsce wśród Pań zajęłam. Już tak tragicznie, to się w lesie nie gubię. Przecież zawsze jakoś wracam do domu z zawodów no...no w różnym stanie, ale generalnie w całości. I prawie wszystko jest na miejscu:-) Jakieś takie dziwne zjawisko się robi na tych zawodach maratonowych, że baby, to stają się takim ogonem/oponką/ciężarem dla faceta. No jakoś nie mogę tego pojąć, żeby na mapę nawet nie spojrzeć na trasie? Mi by to uwłaczało tak stać 3 km w odległości od punktu, bo Pan podbije. Na rajdach przygodowych rywalizacja toczy się między zespołami, więc w teamie siła. Na czym innym takie zawody polegają. Jakoś idzie mi to zaakceptować, bo i nawet regulaminy niektóre tego nie zakazują. Ale jak mamy klasyfikację indywidualną, to tak nie do końca rozumiem ten Świat. Chipy na stałe, takie wszyte pod skórą zrobić! A dla mnie pewnie wątpliwości natury egzystencjonalnej, to się skończą, jak zacznę szybciej jeździć. I myśleć sprawniej zacznę. Życie…

Ale szczęśliwa (mimo bliskości zwrotu) na mecie byłam. Bo o to chyba chodzi w tych zawodach:-) I w życiu:-)